Pamiętam moment, kiedy pierwszy raz usłyszałem o książce „Goodbye, Things” Fumio Sasakiego. Zaciekawiła mnie od razu, bo po pierwsze – zawsze lubiłem czytać o różnych obliczach minimalizmu, a po drugie – miałem już za sobą parę podejść do redukcji nadmiaru rzeczy w moim otoczeniu. Kiedy zacząłem przeglądać tę książkę, zaskoczyło mnie, jak daleko Sasaki poszedł w swojej przygodzie z pozbywaniem się „gratów”. Wyobraźcie sobie mieszkanie, w którym nie ma niemalże niczego poza kilkoma ubraniami i laptopem. Brzmi ekstremalnie, prawda?
Radykalne ograniczenie przedmiotów – po co to wszystko?
Z tego, co zrozumiałem, japoński autor w pewnym momencie miał już dość zagraconego życia, które – chociaż pełne „fajnych” rzeczy – nie przynosiło mu wcale radości. Zaczął więc drastycznie pozbywać się przedmiotów, trzymając tylko te niezbędne i te, które faktycznie go uszczęśliwiają. Wynik? Większa klarowność umysłu, poczucie wolności i znaczna redukcja stresu.
Muszę przyznać, że sam byłem ciekaw, czy nie przesadza. Tak jak lubię ideę minimalizmu, tak jednak w moim mieszkaniu nadal jest sporo gadżetów – chociażby sprzęt fotograficzny czy kilka roślin, które zdecydowanie dają mi radość. Sasaki sugeruje, żeby kierować się w życiu tym, co naprawdę nas uszczęśliwia, a nie katalogiem życzeń rodem z kolorowych reklam. I tutaj – nawet jeśli nie chcemy być aż tak „radykalni” – warto wziąć z niego przykład.
Jakie wnioski dla nas?
Wydaje mi się, że najważniejsze przesłanie płynące z książki to zachęta do weryfikowania, co jest nam rzeczywiście potrzebne. Sasaki nie mówi, że mamy wszystko wyrzucić na śmietnik. Raczej namawia do zaufania sobie i sprawdzenia, czy nie czujemy się lepiej, gdy w naszym otoczeniu jest mniej przedmiotów.
W polskich realiach może to wyglądać trochę inaczej. Nasze mieszkania – zwłaszcza w blokach – często i tak nie pękają w szwach tak jak słynne japońskie mikroapartamenty. A jednak, przeglądając własne półki, znajduję sporo rzeczy, których nie używałem od dawna. Z perspektywy Sasakiego to sygnał, że może czas najwyższy się z nimi pożegnać.
Mniej rzeczy, więcej szczęścia?
Sasaki wielokrotnie powtarza, że od kiedy otacza się mniejszą liczbą przedmiotów, ma więcej energii na to, co sprawia mu prawdziwą radość. Chociażby na spotkania z ludźmi czy podróże. Ja też zauważyłem, że kiedy udało mi się wreszcie zrobić porządki w szafie i pozbyć się nieużywanych gadżetów, poczułem nagłą lekkość. Naprawdę fajne uczucie, bo zamiast myśleć „co ja mam z tym zrobić?”, mam wolniejszą głowę na sprawy, które mnie faktycznie interesują.
Nie mówiąc już o tym, że mniej gratów oznacza mniej sprzątania. Kiedyś przekonywałem sam siebie, że potrzebuję kolejnej półki, by wszystko ładnie poukładać. Dziś częściej myślę: „czy ja w ogóle muszę to trzymać?”.
Drobne kroki w stronę prostoty
Ktoś mógłby się obawiać, że jeśli usuniemy z życia za dużo rzeczy, zaczniemy żałować. Sasaki proponuje, by zacząć spokojnie. Zamiast wynosić całe worki na śmietnik, można na przykład:
- Odłożyć kilka niepotrzebnych ubrań na tydzień w jedno miejsce i zobaczyć, czy ich brak w czymkolwiek przeszkadza.
- Zastanowić się, czy naprawdę potrzebujemy kolejnych dekoracji na półkach, jeśli nigdy na nie nawet nie patrzymy.
- Ograniczyć liczbę „duplikatów”, czyli np. posiadanie kilku niemal identycznych koszulek w tym samym kolorze albo dwóch takich samych szczotek do włosów (widziałem to nieraz u znajomych).
Wbrew pozorom, te małe eksperymenty mogą dać ci dużo satysfakcji. U mnie zaczęło się od jednego pudełka z rzeczami „do sprawdzenia”. Po miesiącu okazało się, że prawie niczego z niego nie użyłem i właściwie nie pamiętałem, co tam jest. Dla mnie to był jasny sygnał, że nie ma sensu tego trzymać.
Minimalizm a nasza polska codzienność
Często słyszę, że minimalizm to moda, która do Polski przychodzi wraz z zachodnim stylem życia. Może i jest w tym ziarenko prawdy, ale nie widzę nic złego w podchwyceniu pomysłu, który dodaje nam trochę wolności. Osobiście nie zamierzam zostać „super minimalistą” i pewnie zawsze będzie mnie ciągnęło do kupienia czegoś, co mnie zainspiruje w fotografii czy IT. Jednak zauważyłem, że nauka od Fumio Sasakiego może nam pomóc utrzymać równowagę.
Nie musimy wyrzucać wszystkich rzeczy. Wystarczy mądrze decydować o tym, co zatrzymujemy, a co nam bardziej przeszkadza niż pomaga. W tym tkwi sedno.
Podsumowanie
Książka „Goodbye, Things” może być ciekawą lekturą dla każdego, kto chce nieco uprościć swoje życie. Niech nie odstrasza was zbyt skrajne podejście autora – każdy może dostosować minimalizm do swoich warunków i charakteru. W końcu nie chodzi o to, by się umartwiać, tylko o wyzwolenie od przesadnego konsumpcjonizmu i bałaganu.
Jeżeli więc czujecie, że w waszym otoczeniu jest zbyt dużo przedmiotów, a w głowie zbyt wiele rozpraszaczy, warto zainspirować się kilkoma zasadami Sasakiego. Może okazać się, że pozbycie się części rzeczy wcale nie jest takie bolesne, a wręcz da wam więcej radości i wytchnienia, niż się spodziewacie.